Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gdy wicher szalony zatrząsł drzewami — i pioruny bić zaczęły jedne po drugich. St. Aubin obawiała się grzmotów i, dawszy ledwie przemówić Erazmowi, napowrót ku Łopatyczom biegła już, co chwila ze strachem przypadając ku ziemi. Niezważając na niebezpieczeństwo spotkania się z kim na drodze, Hojski towarzyszył uchodzącym, niemal do skraju lasu, pod sam dwór Łopatycki, zkąd się cofnąć musiał, zobaczywszy dworskich, których wysłano na spotkanie panienki.
Wciągu tej ucieczki przed burzą, Leonilla miała czas pocieszającemi słowy uspokoić Erazma. — Nie liczyli się już z wyrazami; nie skąpiono mu spojrzeń, nie wyrywano ręki, a Francuzka ani patrzała na wychowanicę, bo ją pioruny oślepiały.
Już ludzie dworscy nadchodzili, gdy, ścisnąwszy sobie raz jeszcze ręce, spojrzawszy ku sobie łzawemi oczyma — rozstali się szepcząc: — Do zgonu! — Na wieki!
Zmokły do nitki, wrócił wśród ulewy do Sierhina p. Erazm, na którego ojciec, w ganku siedząc, oczekiwał. Stary się domyślał, że ta wycieczka była nie bez kozery, lecz ani spytał syna o nią.
— Toś się pięknie wybrał na polowanie — rzekł: — Od południa chmury stały, burza była pewna. Mówiłem Morawcowi nawet, żeby się z sianem niebardzo rozkładali i w kopce je zgrabili! Musia-