Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kcyę: łotra tego, grafa czarnawczyckiego, uwolnić przynajmniej od połowy jego majątku.
Erazmowi krew na twarz wystąpiła; spojrzał ciekawie na ojca.
— Tak! tak — dodał Hojski, gdy powrócisz, znajdziesz łopatyckiego pana, daj Boże już tylko na samych Łopatyczach, a resztę przy Sierhinie. A jeśli z tego stary nie gęgnie — będzie chwat.
Erazm nie mógł wytrzymać, by nie spytać:
— A, jakimże sposobem, my to, co nie nasze zagarnąć możemy?
Strukczaszyc był w figlarnym humorze.
— Jakim sposobem? — powtórzył. Otóż to sztuka! I my (tu poklepał po ramieniu Kaczora), my z Kaczorem dokażemy tej sztuki. Niech jaśnie wielmożny z Czarnawczyckich mieszczan graf na Łopatyczach, długów nie robi, pieniędzy nie puszcza lekko, niechaj się nie dmie, niech się rozumu nauczy!
Córunia, co na baronów niemieckich patrzała — dodał nielitościwy Strukczaszyc, — może pójdzie za posessora, jeżeli ją który wziąć zechce, ale że wielka dama, i parle franse — za bonę ją kto weźmie lub garderobianą.
Strukczaszyc, mówiąc to, spojrzał na syna i spostrzegł bladość trupią na jego twarzy. Erazm nie śmiał się odzywać; lecz szyderstwo z tej, co mu była najdroższą, wychodzące z ust ojca, było dlań