Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zbliżyła do Leonilli, a łzy jej oczów były pośredniczkami. Codzień oczekiwała nań niecierpliwiej, witała go otwartszą radością.
W Sierhinie wszystko szło postaremu; w Strukczaszycu najmniejszej zmiany oko p. Blandyny nie dostrzegało. O rękawiczce ani wspominał, ani o nią syna zapytał, a czulszym był dlań może niż dawniej.
Mimo to, niepostrzeżenie, Hojski na chwilę z oka nie spuszczał Erazma. W czasie niebytności jego, gdy siostra była zajęta gospodarstwem, stary kilka razy przetrząsł cały pokój syna i wszystkie kryjówki w jego sprzętach. Nie znalazł tam nic oprócz bukietu zwiędłego, i na papierze jakichś cyfr, porysowanych serc i pozaczynanych wierszy polskich i francuzkich. Mimowolnie zapewne ręka zdradziecka powtórzyła razy kilka rozmaicie związane litery L. C. E. H. Strukczaszyc głęboko się nad niemi namyślał, dumał, ale tego L. C. odgadnąć nie umiał. Potwierdzały się tylko podejrzenia, i mimo że cyfra do pięknej mężatki nie przystawała, na nią padały głównie.
Strukczaszyc postanowił już był syna wyprawić z domu; ale dokąd i po co? pod jakim pozorem? — nad tem namyślał się jeszcze.
Jednego wieczora, gdy już Erazm, uspokojony, ani myślał o zmianie położenia, w porze niezwykłej, Strukczaszyc zawezwał go do kancellaryi.