Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rze sosen, w razie gdyby Hojski albo panie miały nie przybyć lub nie zastać Erazma.
Po raz pierwszy Hojski odważył się powracające odprowadzić aż prawie do krzyża, do którego często Czemeryński odbywał przechadzki, wskutek czego ostrożnym być należało.
Na samej granicy stanąwszy, długo jeszcze oczyma gonił Erazm zwolna oddalającą się Leonillę, która po kilkakroć główkę zwróciła ku niemu; a gdy znikły mu z oczów, smutny ale szczęśliwy, pobiegł do domu, bo już lękał się opóźnić na wieczerzę, co podejrzenia ojca nanowo mogło rozbudzić.
Spóźnił się też w istocie, mimo pośpiechu i zadychania; ale ojciec nie powiedział mu nic, zapytał tylko znowu: co ubił na polowaniu? Nie było się czem pochwalić.
W ciągłej obawie i niespokojnych wejrzeniach na Strukczaszyca upływały dnie następne. Stary Hojski tak się nie zmienił, tak po sobie nic poznać nie dawał, że i ciocia Blandyna i Erazm się uspokoili zupełnie. Podawnemu chodził do kamienia bez najmniejszej przeszkody, zawsze się jednak oglądając ostrożnie. Trwoga Leonilli i p. St. Aubin powoli też ustępować zaczęła. Francuzka nawet utrzymywała, że niepotrzebnie im napędził strachu, i — że do zimy zapewne żadna zmiana nie zajdzie. — Z chwili tej jednak, która obawę wznieciła, skorzystał Erazm, bo ona go bardziej, poufale