Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zachowanie rękawiczki wielkiem grzechem nie było.
Ciekaw jednak był: zkąd się mogła wziąć taka wspaniała rękawiczka? Z balu u Podkomorzego? Z Lublina? bo jużciż nie z sąsiedztwa, gdzie panny chodziły pospolicie z rękami, jakie im Pan Bóg dał, conajwięcej czasem w czarne ustrojonemi mitenki.
Podejrzenie na Lublin padło.
W czasie trybunałów zjeżdżały się tam osoby niekoniecznie przykładnego życia, dla bałamucenia deputatów i pomagania w interesach. A nuż pan Erazm, śliczny chłopak, wpadł w sidła której z tych bogiń, dla Strukczaszyca będących przedmiotem zgrozy i wstrętu?
Być to mogło, ale Erazm się do Lublina nie wyrywał, nie tęsknił za nim, w domu siedział chętnie, i codzień się absentował! Czasem go po kilkanaście godzin nie było. Hm! Strukczaszyc sam młodym był; wiedział, że wiek ten podległy jest ułomnościom, serce ma miękkie, myśli bujne, i krew nie wodę.
W sąsiedztwie zaś nie było panny na wydaniu ani jednej, dla syna Strukczaszyca przypadającej urodzeniem, majątkiem i wiekiem. Wypadkiem baczne oko ojca w czasie balu u Podkomorzego znienacka padło na Erazma, gdy tańcował z ową bardzo piękną panią Wiśniewską, która mu się śmiała białemi ząbkami. Ojciec się już wówczas