Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cach, niech to będzie na chwałę Bożą, ja tego nie liczę. Wszak prawie na rękach, zasłaniając sobą, wyniosłem panicza.
Tu na chwilę umilkł, bo mu głosu zabrakło, zakaszlał się, ręką czoło osłonił.
— Paniczowi-bo w głowie było, że racyami chamów zreflektuje! Gdzie to kto słyszał! A prosiłem, a zaklinałem. — Nic nie pomogło, jak się uparł!
Wszakże to nie pierwszy raz na Osowcu do bójki przychodzi. Powtarza się to co roku, jak ludzie zapamiętają. Skosim my — napadają na nas Łopatyccy chłopi, skoszą oni — my musimy iść na nich, aby prejudykatu nie było.
Co ta dyferencya już krwi ludzkiej i zdrowia kosztuje, — na wołowej-by skórze nie spisał.
Słuchająca westchnęła silnie.
— Brat mój tego nie daruje! — odezwała się, nogą uderzając w podłogę.
Ekonom z głębi piersi jęk wydał stłumiony.
— Tak, bąknął — hm! obdukcyę sprowadzić! tak! i przyznać się, że chamy syna jegomościnego śmiały kijmi tłuc! Hm!
Mówili jeszcze, gdy, w białym kitlu, z podgoloną głową, z wąsem siwym sumiastym, z twarzą ogromną, surowego wyrazu, na progu ukazał się Strukczaszyc. Jejmość dała znak ekonomowi, który ku ławie się cofając, wyprostował się i przybrał minę smutną.