Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ani jeden ani drugi ustąpić nie myślał.
Sędzia, do rozpaczy przywiedziony, bo zawracać się wcale nie myślał, na głos dziwacznie prychnął. W tem prychnięciu było coś tak groźnego, że wszyscy oczy zwrócili. Strukczaszyc, usłyszawszy to wyzwanie odprychnął, ale jeszcze dobitniej, z poświstem.
— Pfiu! pf! — sapał Czemeryński.
— Pfiu! pf! — prześladować się go zdając, przedrzeźniał Strukczaszyc.
Dął się sędzia, nadymał się przeciwnik, tupnął nogą jeden, odtupywał drugi.
— Hm!
— Hm!
Ktoś zwrócił na ten konflikt grożący uwagę Podkomorzego, który, w sam czas nadbiegłszy, Czemeryńskiego za rękę pochwycił, i pod pozorem pilnej sprawy odciągnął go w bok trochę. Korzystając z tego Strukczaszyc, bardzo wolnym krokiem, z rękami w kieszeniach, począł mijać przeciwnika. Wtem Czemeryński się odwrócił groźno; Strukczaszyc stanął.
Podkomorzy, przestraszony, gwałtem prawie za rękę chwyciwszy sędziego, począł mu coś szeptać do ucha, i Hojski dalej spokojnie, flegmatycznie się posunął. Buchowiecki w ciągu tej groźnej kryzys spotniał jak mysz; ale wszystko zostało szczęśliwie przezwyciężone i skończone.