Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 02.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szał, to co innego, raz mogąc podróżować, winien nam to co i Radcy.
Uśmiechnął się.
— Przyznam ci się, że mi też nieco o to idzie aby ojciec twoje dzieło, ten dom nasz tak urządzony, o którym wie tylko z odgłosu, na oczy własne zobaczył.
Uśmiechnęła się połaskotana w swej miłości własnej przyjemnie pani Juljanowa.
— Za tem by szło — dodała — że wypadałoby koniecznie zaprosić braci, no i Sabinę.
Skrzywiła się wymieniając imię rywalki.
— Rozumie się — rzekł Juljan. — Czy zechcą przybyć, czy nie, to nie nasza rzecz... prosić możemy.
— Miłoby mi było im pokazać jak my przyjąć umiemy, i jak, choć na wsi, można wszelkim wymaganiom najwykwintniejszym zadość uczynić.
Julian potakująco się uśmiechnął.
— Obudzimy zazdrość, ale o to mniejsza, każdy się swoją piędzią mierzyć powinien.
Pan Juljan otrzymał pozwolenie, ale warunki były jeszcze przedmiotem długich narad. Miał »nudny« ks. Zaręba, bo go tu tak zwano, towarzyszyć Sędziemu? Zdawało się to nieuniknionem.
P. Juljanowa obstawała przy tem, ażeby rodzicom ułatwiając spędzenie dnia wedle ich zwyczaju, dla ogółu gości śniadania i obiady dawać w godzinach europejskich. Co do kuchni, ta się