Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 02.djvu/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie mogę dłużej pozostać w tej niepewności — odezwał się zmienionym głosem... Dałaś pani uroczyste słowo nieboszczce matce mojej, że wyjdziesz za mnie... Dotrzymasz go czy nie? Proszę mówić otwarcie!
— Jeżeli pan wymagać będziesz, abym była posłuszną — rzekła Justyna cicho... — muszę.. muszę...
— Z musu tylko! przerwał Kalikst.
Nie było odpowiedzi. Upłynęła długa chwila, sierocie oczy zaszły łzami.
— Nie czuję się zdolną zapewnić panu szczęścia — rzekła na ostatek...
Mam dla pana Kaliksta szacunek, wdzięczność, ale się obawiam.
Nie dokończyła — bo jej łkanie przerwało.
Mecenas mruczeć począł, rzucając się gniewnie po pokoju.
— Jeżeli tak, rzekł, wybuchając — jeżeli pani tylko z musu masz wyjść za mnie, — ja oczywiście prawa mojego do jej ręki wyrzec się też jestem zmuszony.
— Ale, pozwól sobie pani powiedzieć — (uniósł się nierozważnie pan Kalikst), że rodzicom moim matce, co ją wychowała, ojcu, który ją wyposażył — nie taka się od niej należała wdzięczność..
Justyna zakryła sobie oczy i głosem pełnym łez krzyknęła.
— Dziękuję panu za uwolnienie mnie — ale