Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 02.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ciepłą ręką Radcy uczynionym za życia, i dowodził, że on wyszedł najlepiej i t. p.
Pogrzeb, w myśl nieboszczyka, pod dozorem siostrzeńca odbył się skromnie, ale tłumy przyjaciół, sąsiadów, znajomych z dalszych okolic ściągnęły się do kościółka i dowiodły, że starego cenić, szanować i kochać umiano.
Na chleb żałobny, ową tradycyjną stypę ksiądz zaprosił, chcących pozostać, do siebie na probostwo, ale oprócz duchowieństwa mało kto się tu znalazł... Wszyscy natychmiast się rozjechali.
Uczta owa na probostwie milcząca była i smutna, przypominano Szelawskiego, stary Porkowski płakał... — o nowego dziedzica Wólki nikt nawet nie spytał — młodzi byli już tu obcymi.
Obojętnie dowiedziano się, iż Mecenas miał tu gospodarzyć i Podkomorzyna zostawała, — dla wszystkich Wólka już pustką była.
Co się działo z biedną Justyną w ciągu tych pierwszych dni, co w jej duszy i sercu przeleciałoi zabłysło i zniknęło, jakiemi się myślami karmiła — opowiedzieć trudno. Strach przemagał nad innemi uczuciami. Uspokoiło ją nieco, że Floryan odwiózłszy w całości archiwistę, powrócił, i na pogrzeb podążył.
On i Mecenas zdala spoglądali na siebie wyzywająco — ale nie rozpoczynając rozmowy — Kunaszewski nie zabierał się do wyjazdu — czekał.
W testamencie Sędziego opieka nad Justyną