Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 02.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzona jak dawniej, tak i teraz i jego syna odznaczała.
Ks. Zaręba po przywitaniu opowiedział mu treść testamentu. — Julian słuchając, mocno się zarumienił — ale nie odezwał ani słowa...
Zapis Justysi uczyniony, wywołał uśmiech ironiczny.
Po chwili szepnął tonem lekceważenia.
— Mecenas najlepiej z nas jest wyposażonym, — ja najskromniej — ale ojciec miał prawo czynić, co mu się podobało. Ponieważ Kalikst, jak słyszałem, żeni się z Justysią, więc i zapis jej na jego korzyść wypada, a Wólka oceniona bardzo nizko...
Dotknęło przykro ks. Zarębę, że zamiast dopytywać o ojca, Julian chłodno zajął się zaraz interesami. — Dał mu to uczuć zamiast odpowiedzi, rozpoczynając opowiadanie o chwilach ostatnich, z naleganiem na to, że stary zgodę i miłość rodzinie zalecał...
Pan Julian uczuwszy, że mu dano naukę, nadął się i stał sztywniejszym jeszcze.
W ciągu rozmowy z ks. Zarębą, naprzód Bronisław, potem Mecenas weszli do salonu, Julian obu ich przywitał zdaleka ukłonem, nie okazując ochoty zbliżyć się, podniósł głowę do góry i patrzył w drugą stronę, oni też nie spieszyli do niego.
Nie przemówili do siebie ani słowa. Wuj, który się spodziewał, że u zwłok ojca, przemówiwszy