Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 02.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bezpłatnie, wioska była tanio ocenioną. — Srebra, kosztowniejsze ruchomości, precyoza w niewielkiej ilości podzielone być miały.
Mecenas bez namysłu oświadczył zaraz, że do woli ojca się zastosowując, chociaż posiadłość wiejska przy jego powołaniu nie była dogodną, Wólkę zatrzymuje i ciężary na niej...
Bronisław stojący zdala, szepnął na ucho Kunaszewskiemu z przekąsem pewnym.
— Spodziewam się, że Wólki nie puści! Lekko licząc półtorakroć weźmie więcej, niż my...
Poczęli się rozchodzić wszyscy, doktór Frycz znużony i smutny spieszył do miasteczka, ks. Zaręba musiał się zająć pogrzebem. Oczekiwano jeszcze Juliana, a może i Sabiny, ale na tę mało liczono.
W istocie trzeciego dnia pan Julian z synem nadjechał i zajął mieszkanie w oficynie. Żaden z braci nie wyszedł naprzeciw niego, ani on też do nich spieszył.
Przebrawszy się, razem z synem udali się naprzód pomodlić u zwłok ojca, — weszli potem do pustego i smutnego saloniku, w którym znalazło się kilka osób z sąsiedztwa, starych przyjaciół domu.
Wpośród rodziny — dumna, pańska, sztywna postać pana Juliana wydawała się, jakby obcą. Ci, co go dawno nie widzieli, znaleźli zestarzałym, strudzonym — kwaśnym. Wzmogła się w nim duma, chłód, nieprzystępność. Elegancya przesa-