Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 02.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niepodobna? — rozpoczął Mecenas... Przecież by można kogoś wziąć do domu, przyzwyczaić, nauczyć, wdrożyć... i zastąpiłaby doskonale pannę Justynę!
— Pan znajduje, że ją tak łatwo zastąpić? szydersko przerwała ociemniała.
Skrzywił się Mecenas.
— Nie mam szczęścia, rzekł — no — ale choćby przyszło czekać — będę cierpliwy, — albo ta, lub żadna!
Pani sobie moje małżeństwo projektowane tłumaczy rozumem — a ja dodam, że oprócz rozumu serce też ma w niem udział. Znam Justysię od dziecka, kocham ją. Niech mi pani wierzy — obudziła we mnie pasyę, jakiej się już nie spodziewałem doznać w mem życiu.
Słuchając z uwagą, pani Podkomorzyna wcale już nie odpowiadała, nie chcąc się wdawać w niepotrzebną rozprawę z panem Kalikstem, widać tylko było, że rozmowa ją dotknęła i mocno humor popsuła...
Szukać się tylko zdawała pozoru jakiegoś, aby się wymknąć i uniknąć dalszych zbytecznych zwierzań Mecenasa, który dosiadywał uparcie.
— Tak tedy — począł pomilczawszy — pani nie pochwala mojej myśli! Bardzo mi to przykro... Sercu niepodobna rozkazywać... Kocha się pan Kunaszewski, kocham się i ja, ale między nami ta