Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 02.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

różnica, że jego miłość, to słomiany ogień młodzieniaszka, a moja...
Spojrzał na oślepłą staruszkę, i dopatrzywszy się na jej ustach szyderskiego uśmiechu, przerwał — dodając.
— Nieprawdaż, że pani pomyślała o moim ogniu, iż go — djabeł podpalił w starym piecu!
— Nie jesteś pan tak wiekowy — zakłopotana poczęła Podkomorzyna.
— Nie czuję się starym — mówił żywo Mecenas, młodość spędziłem na pracy, nie zużytkowawszy jej, mam ją całą w zapasie. Na moje przywiązanie trwałe żona przyszła rachować może...
Stanowczo rozmowa już nie szła. Podkomorzyna surowem, poważnem oblokła się milczeniem. Mecenas mówił długo, nie umiał dokończyć, czuł, że jej nie potrafi nawrócić, i odszedł dopiero, gdy ociemniała wstała już sama, mówiąc, że odejść potrzebuje.
Po dwukrotnej nieszczęśliwej próbie z Justysią i rezydentką, zostawał Mecenasowe ojciec, którego na sam ostatek zostawiał, i — ks. Zaręba.
Proboszcz jak wszystkim, tak i jemu sprzyjał — ale szczególnej sympatyi nie okazywał mu nigdy.
— Poczciwieś uczynił, że ojca przybyłeś odwiedzić — począł, znalazłszy się z nim sam na sam proboszcz.
Powinnibyście właściwie w małych odstępach