Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 02.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z Julianem! Niech go tam... porwie! Z powodu Juliana mam kłopoty pieniężne...
— Czyż na kredycie ci schodzi! Tobie! odparł Kalikst.
— Ba! ale gdy się go potrzebuje, to już źle... począł Radca — koniec końcem, co my z nim poczniemy...
— Ja nie wiem — rzekł Kalikst, procesu bym prowadzić nie chciał.
— Sam zapewne, że nie będę — odezwał się Radca — ale — kto wie? przyprowadzi mnie do ostateczności! To pretensyę moją ustąpię komu...
Czekać nie będę mógł...
Mecenas głową poruszył.
— Ale — wtrącił, jakby sobie przypomniał.
Mam chwilę wolną czasu, myślę starego ojca odwiedzić. Może co masz do Wólki?
— Ba! gdyby chciał mi dać pieniędzy! mruknął Radca...
Mecenas nic nie odpowiedział...
— Długo zabawisz w Wólce? spytał.
— Nie — dowiem się o zdrowie — i powracam...
— Odemnie zawieź ukłony — dodał Bronisław — i proś ojca, niech on do Juliana pisze. Co u licha, ratowaliśmy go w złej godzinie, a ten się nam śliczne wywdzięczył.
— Proszęż cię, kto na wdzięczność rachuje? odparł Mecenas. W toku zwykłym spraw ludzkich