Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sobie wytłumaczyć nie potrafił. — Dla profanów mogło się ono wydać jakby litości i chłodnéj wyższości pełném... Nicby go w takim razie nie usprawiedliwiało... lecz któż rachuby kobiéce zrozumié! wiedzą one najlepiéj, czém wzrok dla kogo zaprawić!
Około Viperelli, jakby dla kontrastu — siedziała eksballerina, dziś modniarka, któréj poufałe towarzystwo nadało nazwisko niewytłumaczone dla obcych stosunkom zakulisowym ludzi — Utrapienia.
Utrapienie to było okrągłe, pulchne, rumiane do zbytku, a na czole nosiło całą siéć zmarszczek, pełnych frasunków. Nieszczęśliwa tanecznica, któréj zbytek zdrowia i pełne nadto kształty nie dozwalały umiłowanéj poświęcać się sztuce, wiecznie wzdychała do tego, by schudnąć i na deski powrócić. — Niestety! po każdych wodach i kuracyi nabywała ciała i musiała szyć suknie rywalkom. Ten los nieszczęśliwy duszę jéj goryczą i smutkiem przepełniał.
— Można ci powinszować, — mówiło, marszcząc się, Utrapienie — złapałaś sobie książątko... takie, o jakie dzisiaj trudno! Piękny chłopiec, bogaty i do rzeczy! Jaka ty jesteś szczęśliwa!...
— A znasz go, że tak chwalisz? — spytała Viperella.
— Przecie go cały świat zna! ludzie się odchwalić nie mogą — a ta jeszcze udaje, że jéj nie do smaku!! Wszyscy ci zazdroszczą.
— A! doprawdy! niéma tak dalece czego...