Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

śmiejąc się, przecedziła przez ząbki Viperella... Ale co ci się mam tłumaczyć!...
Założyła ręce na piersi i umilkła nagle.
Prawie w téj saméj chwili, przyjaciołka serdeczna hr. Leokadyi, dla któréj piękna pani nie miała tajemnic, pocichu, grożąc na starym pomarszczonym nosie, mruczała.
— O ty! ty! psotnico! no! no! — wiém ja, gdzie się twe oczki kierują... gdzie serduszko ucieka...
Złapałam wejrzenie... Entre nous, nie mogłaś lepszego uczynić wyboru... to perła wśród naszéj młodzieży.
— Nic nie rozumiem!! — skromnie odparła hrabina.
— Wolno ci nie przyznawać się, zwierzeń nie wymagam i nie potrzebuję, — dodała stara przyjaciołka. — To człowiek, którego przywiązania wstydzić się nie może żadna kobiéta... Ja ci winszuję i milczę...
Trochę daléj, żonie pewnego prezydenta mówiła siostra, wskazując trybunę.
— Przyznaj się? bukiet był od niego!! o! o! Cały wieczór siedział tylko przy tobie, i po cichuście szeptali a śmieli się... Kocha się w tobie — przysięgnę...
— Cicho! na Boga — odparła ściskając ją za rękę prezydentowa. Co ci się marzy!!
I tu książę Nestor był posądzanym...
W gronie mężczyzn, radca handlowy stojący z tabakierką w ręku i częstujący do koła tabaką, któréj już dawno w niéj nie było — mówił z zapałem: