Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiekiem, moje zdania są i muszą być na daleko mniejszą skalę.
Pan dobrodziéj widział się z hrabią Adamem! dodał nagle...
— Tak jest, rzekł Werndorf.
— I widzę, że pan jesteś zupełnie pod urokiem jego, śmiejąc się, odezwał się zcicha Płocki.
— Najzupełniéj, nie mylisz się pan.
— Źleby to wyglądało, dokończył Julijusz, gdybym ja miał się porwać na rozczarowywanie go, ale żal mi, że pan nie słyszał przed półgodzinką skréślonego tu przez jednę dystyngowaną damę, podobno nawet z nim skoligaconą, wizerunku jego z natury... Możeby to trochę oddziałało...
— Bardzo wątpię, odparł Werndorf, bo ja całe życie zwykłem własnemi wrażeniami i zdaniem się rządzić, a portrety ciemne i to jeszcze przez koligatów kréślone są mi zawsze nieco podejrzanemi.
— Ja z nim wcale skoligacony nie jestem, wyrwał się Płocki, ale powiém otwarcie, widzę w nim wiele, wiele... komendyjanta. Mówi o kraju, a myśli o arystokracyi, nas, ludzi pracy, potajemnie chce zaprządz do pługa, który dla niéj orać będzie pole. Jemu idzie nie o kraj, nie o społeczność, ale o jednę jéj klasę, dla któréj wszystko się czyni. Sapienti sat!
Wyrazy te zdawały się z początku pewne czynić wrażenie na Werndorfie, który się zamy-