Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ślił głęboko, jakby sam w siebie wstępując i kontrolując to, co słyszał, z tém — co zapamiętał.
— Sąd pana ma pewne podstawy pozorne. Nie przeczę, odezwał się zwolna i poważnie, mogłoby to być, gdyby hrabia nie był człowiekiem wyższym, pojmującym zadania wieku i wymagania czasu. Przeszłość nie powraca. Lecz jeśli zamiast z niéj robić ruiny i gruzy, chce kto z pałacu uczynić szpital, szkołę, ochronę, a! dla czegożbym nie miał pozwolić stać pałacowi?
— A możeszże waćpan dobr. ręczyć, odezwał się Płocki, że tu idzie o szkołę, szpital i ochronę, a nie o to, żeby pałac ocalał? Zresztą, dodał z uśmiéchem, nie ujmuję bynajmniéj hrabiemu Adamowi przymiotów, zalet, rozumu, tylko... tylko, timeo Danaos et dona ferentes.
— Pesymista pan jesteś! zakończył Werndorf, rzucając się w krzesło, jakby myśl poddana ucisnęła go niespodzianie.
Po krótkiém milczeniu wyrwało mu się jakby mimowoli.
— Nie! mów sobie pan, co chcesz! Jest coś, co fałszywego, podstępnego zdradza człowieka, co mi go oznajmia. Ja w nim tego nie czuję. Jest to natura prawa i szlachetna, która może miéć z przeszłości pozostałe ślady zastarzałych jakichś przekonań, mylne pojęcia, ale jest w niéj szczére prawdy pragnienie, a tam gdzie ono jest, tam prawda przychodzi.
Nie, nie, w podstęp i chęć zużytkowania nas nie wierzę...