Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żać; dyrektor tymczasem, lornetkę włożywszy w oko, zmrużywszy drugie, wpatrywał się z surowym obliczem w piękny portret gospodyni domu, malowany przed dziesięciu laty i wystawiający ją w śród rzymskiéj Kampanii, na tle sinym, po którym biegły wodociągów ruiny i pinij rozrzuconych bukiety...
Wszystkie te figury wydatniejsze i mniéj wybitne drugiego planu, w półświetle, półcieniu — obracały się na tle w głębi rozciągniętém pań siedzących parami po kątkach i kilkunastu panów, minorum gentium, podobnych, jak dwie krople wody do siebie i do tych salonowych europejskich postaci, jakie widzieliśmy wczoraj, spotkamy dzisiaj i nie rozminiemy się z niemi nigdy, gdziekolwiekbądź się znajdziemy w salonie od Madrytu do Petersburga.
Nie możemy téż pominąć przedstawicieli złotéj młodzieży z kapeluszami pod pachą, w klasycznie powciąganych na niepiękne ręce rękawiczkach, z kołnierzykami krochmalnemi i całym tym strojem, jaki moda na nich wdziéwa. Z któréjkolwiek strony spojrzałeś na nich, czy z téj, z któréj admirować musiałeś nieposzlakowanéj powierzchowności liniją prostą, rozdzielającą ich włosy na wcześnie już łysiejących czaszkach, — czy z owéj, co wykrojoną na piersi wdzięcznym tokiem ukazywała kamizelkę bez zmarszczki, — wszyscy oni, jak żołnierze jednego pułku zyskiwali oklaski za dzieła mistrzów krawieckich, którym służyli za laski. Lavater by ich pominął