Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tnim znaleźli kellnera z serwetą w roku, z otwartemi ustami, twardym snem ujętego w krześle... Herman nie mógł wyjść, nie spłatawszy figla. Na kantorze stał kałamarz, w którym umoczył palec i wąsy mu umalował. Śpiący opędzał się jego ręce, jakby czuł muchy... i zasnął znowu... Mimo groźnego spojrzenia Sylwana dopełniwszy co zamierzył, Herman z nim razem wysunął się wreszcie w ulicę... Tu dopiero się życie miejskie rozpoczynało od najtwardszéj pracy. Słychać było po bruku wlokące się wozy ciężkie, bokami ulic szli powoli robotnicy, sługi na pół odziane do otwierających się piekarni i rozwożących mleczywo, otwierano gdzie niegdzie okiennice, zamiatano przed domami — przedmówkę powszedniego życia mieli przed oczyma przechodzący. Sylwan wpatrywał się w nią z pewném zadowolnieniem, Herman oczy miał przymrużone, usta otwierały się ziewaniem. Szedł ze spuszczoną głową i rękami w kieszeniach. Stawał niekiedy i rozglądał się, czy jeszcze daleko byli od celu téj rannnéj przechadzki. Nareszcie z ulicy głównéj zwrócili się w boczną, umajoną ogródkami, Sylwan otworzył furtkę, od któréj miał klucz i wprowadził brata w zaciszny kąt swój. Domek maleńki stał wśród sadu i kwiatowego ogródka, bardzo czyściuchno utrzymanego... Był to raczéj rodzaj altany niż domu i zimą trudnoby w nim było wymieszkać. Latem za to nie mógł milszego i cichszego nad to znaleźć schronienia. Kwitły mu jabłonie, pachniały brzozy, miał zielone kobierce mu-