Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/6

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— No — to idźmy do ciebie... zrobisz mi herbaty i położę się na kanapie.
To mówiąc począł szukać pan Herman kapelusza i paltota, nie mogąc ich nigdzie wynaleźć. Zamiast własnych, odkrył nareszcie palto ogromnych rozmiarów, widocznie zamienione, i zduszony kapelusz także cudzy.
— Patrzajże, proszę ciebie... oto ślicznie ztąd wyjdę wyekwipowany! Trzeba będzie do kosztów naszéj wieczerzy doliczyć nowe okrycie głowy i grzbietu...
Sylwan odwrócił się.
— Nikt twego stroju na ulicy o téj porze nie zobaczy, rzekł żywo, a po inny późniéj poszlemy do mieszkania, Staszek ci je przyniesie do mnie.
— A no! naturalnie, muszę wszelkie konsekwencyc biesiady rad nie rad podźwignąć — dodał Herman. Chodźmy.
Sylwan co najspieszniéj chciał się wycofać i szybkim krokiem począł iść ku drzwiom: wstrzymał go mijając stół Herman i wskazał nań.
— Patrz, proszę cię, na te wymowne znikomości ludzkiéj dowody: w jak prędkim czasie wszystko to zmieniło się w kupkę śmiecia!... Kieliszek, z któregośmy wypili rozkoszne szały — śmierdzi trucizną... przepych obrócił się w brud.. i żyjże tu na tym świecie!
Sylwan kiwnął tylko głową — wyszli oba z salki... W drugim i trzecim pokoju nie było nikogo, w osta-