Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

co był mi do zdrowia i życia potrzebny — westchnęła spytana.
— Kogóż! co? jak? czy wybierasz się znowu w święty stan...
— A! nie! nie! nie! śmiejąc się odparła Lelia — uchowaj Boże! Czyż pani starościna nie zgaduje o kim mówię?
Spojrzała ukradkiem na Hannę, stojącą przy niéj, po któréj licu w téj chwili przepłynął rumieniec jak błyskawica i znikł.
— A jakże ja to zgadnąć mogę? zawołała starościna.
— Brat mój od kilku lat tu mieszka — rzekła Lelia ciszéj, udało się nam wyrobić mu pozwolenie... a nawet więcéj niż to, bo zajęcie i pracę. Przyjechałam się z nim zobaczyć.
Starościna zmilczała... Spojrzała na Hannę, spuściła głowę, zamruczała coś niewyraźnego...
— Siadaj, proszę.
Obie z Hanną pomieściły się na kozetce na przeciw fotelu babuni i wzięły za ręce... spoglądając na siebie ciekawie.
— Hanna mi się nic nie zmieniła, tylko jeszcze spoważniała, mówiła Lelcia, powiedziałabym prawie posmutniała...
— A ty zawsze wyglądasz na trzpiota, którym nie jesteś — dodała Hanna. Ktoby cię nie znał, pomyślałby żeś najszczęśliwsza istota na świecie...
— A nie jestem ani wesołą ani szczęśliwą, ty