Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/271

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    — Ja jestem czém byłem — rzekł wzruszony Sylwan — a panna Hanna, dzięki Bogu, jest moją dawną, odzyskaną polską dziewicą... nie zaś fanatyczną i namiętną sekciarką.
    — Mogłeś mnie pan o to posądzić?
    — Otoczona pani jesteś siecią téj propagandy, co restauruje katolicyzm słowem a rzeczą go obala... sądziłem, żeś się dała pięknym ich słowom uwieść.
    — Nie — milczałam, bo walka słów jest mi wstrętna, ale w duszy zostałam z moją wiarą dziecinną... nie należymy więc do dwóch obozów i razem przecię iść możemy.
    — Ale — zawołała nagle stając — niech się to raz skończy! niech wszelkie niepewności ustaną... Proszę pana abyś się jutro starościnie i ojcu oświadczył.
    Sylwan osłupiał...
    — Pozwalasz pani?
    — Każę!
    — A jeśli... mnie odrzucą...
    — Ja wam rękę moją daję, idziemy razem... odpowiedziała Hanna — nie mogą bez méj woli mną rozporządzać, a ja mam odwagę w obec całego świata powiedzieć: — jestem twoją.
    Rozpromieniony Sylwan całował podaną mu rękę, a Herman poglądał na to z daleka, gdy starościna, która także z pod okularów w tę stronę zwrócone miała oczy, przywołała Hannę.