Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiodła po pod bramy jego... a z bocznéj furtki wychodziła właśnie zmęczona Viola z Pawłową i Szerszeń szedł za niemi z papierami pod pachą... Przeczuła go raczéj niż poznała biedna dziewczyna, która tego dnia po raz pierwszy wstawszy musiała odegrać jakąś rolę komiczną, i powitana została bukietami i oklaskami przez entuzyazmu pełną publiczność. Wracała mimo to znękana a smutna jak w przeddzień zgonu. Teatr miał wywędrować wkrótce na prowincyę... Zobaczywszy Sylwana, dziewczę nie zastanawiając się nad tém, że w ulicy pełno jeszcze było osób wracających z przedstawienia, pochwyciło go za rękę...
— A! to pan! to pan! nie widziałam was w krzesłach... co się z panem stało?
— Miałem do czynienia wiele — rzekł Sylwan.
Cicho szepnęła mu w ucho.
— Chodź pan do mnie... proszę pana na minutkę... chodź pan do mnie...
W téj saméj chwili z drugiéj strony zjawił się Herman... Viola spojrzała nań, puściła rękę Sylwana i zamilkła... Słyszał przecię zaproszenie hrabia i witając razem brata i Violę — odezwał się:
— Niech nas pani zaprosi obu...
— Nie mam przyjemności znać pana bliżéj...
— Niech mi pani wierzy, że jam temu niewinien, rzekł Herman; dopraszałem się tego szczęścia nadaremnie... Mam widać czy tak nieobiecującą fizyonomię, czy tak złą reputacyę, że drzwi pani stały