Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nego. Wdzięczna mu była za tę rolę podjętą szlachetnie. Przyjmowała go téż mile i usiłowała przyciągnąć, ażeby nie zerwał ostatniéj nici, co ją z rodziną tą wiązała jeszcze. Wczorajszy wieczór stał się przedmiotem rozmowy, rozpraw i sporów... a w końcu Hanna umilkła i podając rękę Hermanowi odezwała się doń cicho:
— Mam wielki szacunek dla pana... mam dla niego wdzięczność — stanąłeś pan w obronie człowieka, którego pragnę widzieć tak czystym jak był całe życie. Byłeś mu pan bratem.
— Niechże mi pani uwierzy, iż w téj strasznéj tragedyi rzeczywiście smutném jest tylko to, że ta dziewczyna o mało się nie otruła... a Sylwan z ręki pani nie zginął za to, że miał trochę litości — o inne uczucie, ja co go znam z blizka... ani posądzićbym nie mógł.