Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żegnając Sylwana, który go jeszcze raz pochwycił za ręko.
— Ani nawet jéj nie powiem żem poznał. — Słowo... bądź spokojny...
— Hermanie — słowo że o tém nie wspomnisz nikomu!
O! moralista! moralista! mruknął odchodząc...
Sylwan zadumany pozostał długo w progu, patrząc za odchodzącym. Dobry jego uczynek względem brata, dziwnie mu się wypłacił! Los prawie zawsze, z tą ironią wywdzięcza ludziom poświęcenie i miłość.