Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Vous le prenez de bien haut — rzekł... Bądź co bądź, my co idziemy z tradycyami, mamy coś więcéj nad tych, którzy idą z marzeniami ledwie ze snu przebudzeni. Jeszcze raz powtarzam: czy pan chcesz, czy nie chcesz — vous étes des nótres. Jesteśmy tak pobłażający, że byle karności obozowéj stało się zadość, wewnętrznym przekonaniom dajemy wielką swobodę... Nie lękaj się pan, byśmy zbyt ścisłego logicznego związku wymagali między zasadami a życiem... Nie tolerujemy herezyi przeciwko dogmatowi jawnie wyznawanemu, lecz na obyczaje patrzymy przez palce.
— To znaczy, przerwał Herman, że wolno żyć jak się podoba, byle się za panią matką krzyczało hasło, które ona głosi.
— I szło gdzie ono prowadzi — dodał Lubicz. Wyrzucają nam nietolerancyę, tak jest, a jeśli idzie o dogmata, nie cierpimy kacerstwa, niedopuszczamy reform... nie znamy prawdy, tylko tę, którą za absolutną wyznajemy, a któréj nie jesteśmy wynalazcami ale piastunami... W rzeczach obyczaju, życia, grzechów powszednich... machnął ręką — każdy idzie jak sumienie dyktuje. Znajdziesz pan pomiędzy nami szulerów, pijaków, szalbierzy, łotrów... są to ciury obozowe... Płacą oni gorącą propagandą naszych idei za grzechy, które ich tylko samych brudzą. Niemasz się co więc pan obawiać zbytniéj surowości...