Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Proszę pana, przerwał oburzony Lubicz.
— Nie gniewaj się pan i nie przerywaj mi, dorzucił Herman... Mama jest tak śmieszna, iż w pańską miłość wierzy... będzie żyć złudzeniem c’est son affaire. Co do mnie uprzedzić muszę zawczasu, iż żadnéj prepotencyi ojczymowskiéj nie ścierpię, że będę waćpana pilnował, abyś nas postępowaniem nie kompromitował... i że mojéj swobody ograniczyć nie dopuszczę... A potém możemy być wcale dobremi przyjaciołmi.
Lubicz przykre to wystąpienie starał się obrócić w żart, niewiedząc co z niem począć — rozśmiał się.
— Dobrze, rzekł, mówmy tym tonem, ja to lubię... niechcesz pan przypuścić przywiązania mojego... protestuję przeciwko temu... Są w naturze fenomena.
Herman z kolei rozśmiał się.
— Gdyby matka moja nie była hrabiną i nie miała tych kilkukroć stutysięcy guldenów, a znalazła się kucharką, fenomen ten nie miałby miejsca — mais, passons, co daléj?
— Wchodząc do familii tak dostojnéj, zdaje mi się, że pojmuję obowiązki mego położenia... nie myślę wcale mieszać się do pana, ani czyham ua wolność jego... Dozwolisz mi téż dodać, że gdy staraniem przyjaciół moich pozyskasz pan rękę panny Hanny, uszczerbek nawet w fortunie sowicie wynagrodzony będzie.