Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A to ja pannę Hannę winien mam być panom?
— Bez wątpienia — odezwał się Lubicz — chodziliśmy około tego.
Śmiechem powitał ten argument pan Herman. Curieux! zawołał... Cóż daléj? co daléj?
— Niemasz pan dobrodziéj więc czego się obawiać z méj strony...
— Ja właśnie chciałem o tém zapewnić pana, rzekł syn, bo zdaje mi się, że więcéj skutkiem położenia rzeczy, ja mogę być groźnym jemu, niż wy mnie.
— Wzajemnie możemy sobie czynić nieprzyjemności — odparł Lubicz, ale na co się to zdało, jeśli w zgodzie żyć dogodniéj stronom obu, a zgoda możliwa?
Herman się popatrzał na niego i pokiwał głową.
— Mów pan, proszę — rzekł chłodno.
— Pewne więc pacta conventa zawrzeć byśmy mogli — odezwał się Lubicz, niespuszczając z oczów Hermana i badając wrażenie jakie jego mowa czyniła...
— Słucham. — Pacta conventa!
— Naprzód panie Hermanie — na swobodę jakiéj używasz... nikt się targnąć nie myśli — powtóre w jego zamiarach matrymonialnych moi przyjaciele i ja jesteśmy na usługi — potrzecie soyons bons amis, idźmy zgodnie, a będziesz pan miał we mnie i w mojém kółku silne zawsze poparcie.