Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
XV.

Nazajutrz Sylwan leżał jeszcze w łóżku, gdy dzwonienie do furtki zbudziło jego chłopca, który poszedł otworzyć. Spiesznym krokiem wpadł Herman nie zdejmując kapelusza, wprost do łóżka Sylwana; spojrzał na niego smutnie jakoś i odezwał się.
— Byłeś wczoraj u Violi czy nie? co się z tą biedną dzieje?
Sylwan kłamać nie chciał... nie namyślał się długo...
— Więc byłeś! tegom się domyślał i odparł siadając Herman. Tobie jednemu tam wejść było wolno. Viola wyzdrowieje, ażeby też ją to wyleczyło z choroby serca! Jéj miłość dla ciebie a twoja litość dla niéj może miéć wcale smutne dla ciebie skutki. Szukałem cię od wczoraj ażeby ci powiedzieć... że Hanna jest zazdrosna, rozgniewana, oburzona i — kto wié jakie z tego mogą być następstwa... Trzeba żebyś się uniewinnił i wytłómaczył przed nią. Jest źle — jest bardzo źle.
— To być nie może!
— Daję ci najuroczystsze słowo! gonię za tobą