Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Trochę trzpiotem...
— Chociażby, ale najmilszym w świecie, i nigdy nie wychodzącym po zagranice dozwolone...
— To prawda! a ty masz słabość do niéj.
— Nie przeczę moja mamo, osoba miła, Hanna ją kocha...
— Otóż to mnie trwoży... Sylwan! Sylwan! a co na niego mówią!
— Sądzę, że i to rzeczy przesadzone! rzekł Oleś.
Starościna z pod okularów popatrzyła na zięcia długo i zamilkła...
— Wszyscy bardzo zalecają tego drugiego hrabiego Ramułta...
— Nic niemam przeciwko niemu... ale czy się Hannie podoba?
Starościna znajdując zięcia tak jakoś obojętnym, spróbowała jaszcze kilka zapytań i w końcu z westchnieniem, jakby zrezygnowana na to, iż go już nie przerobi, zanurzyła się w fotelu, od koronki przechodząc do pończochy. Oleś siedział jeszcze czekając dalszéj rozmowy, która już nie szła.
Nadchodząca Hanna położyła jéj koniec, i pan Aleksander powrócił na medytacye do swego pokoju.
Lelia tymczasem ochłonąwszy także po scenie, która ja musiała wiele kosztować, bo się spłakała po niéj i zaczerwienione oczy długo potém wodą obmywała — pobiegła zaraz do Sylwana... ale tego dnia, mimo dwukrotnego dzwonienia do furtki nie