Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zastała go w domu i musiała czekać aż sam przyjdzie do niéj.
Sylwan dopiero po odwiedzinach u Hermana i umowie z nim, zebrał się iść do siostry, która nań z trochą niecierpliwości oczekiwała. Znalazł ją tak roznerwowaną, bladą i smutną, że się zaniepokoił o nią.
— Czyś chora? spytał.
— Nie — jestem trochę — poruszona — rzekła... i mam ci coś dosyć ważnego do powiedzenia. Dwa czy trzy razy byłam u ciebie, chodzisz nie wiedziéć gdzie, a ja się doczekać nie mogę odwiedzin... Oskarżają cię o tę aktorkę, a jak na złość, biegasz do niéj ciągle...
— Raz tylko byłem — i to — zawołany...
— Pożegnaj bo ją raz na zawsze...
— Nie posądzaj ty mnie przynajmniéj proszę cię, odezwał się Sylwan z pół uśmiechem...
— Mnie to niecierpliwi...
— No uspokój się, przynoszę ci i ja pewną wiadomość, która ci się wyda może niedorzeczną a mnie zdaje się — niewinną i do uzyskania trochę pokoju dla Hanny, potrzebną.
— Cóż takiego?
— Powiedz jéj niech będzie grzeczną dla Hermana i pozwoli mu pozornie trochę się zbliżać do siebie, Herman zasłoni ją od innych napaści — a uczyni to przez miłość dla mnie.