Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tyczny, obowiązki niebezpieczne dla spokoju i kieszeni groziły owładnięciem. To była odwrotna strona medalu. Choć bardzo szczęśliwy chwilami, pan Aleksander wzdychał, wyrzucając sobie, że uniesiony nadto się może pośpieszył... Lecz wracać się już było niepodobieństwem.
Biedził się tak jeszcze, gdy służący przyszedł go powołać do starościnéj... Staruszka była sama, zastał ją z koronką w ręku zadumaną posępnie.
— Siadaj no, panie Aleksandrze — rzekła, korzystam z chwili, gdy Hanny niema, musimy z sobą pomówić. — Jakże ci się tu rzeczy wydają, co sądzisz?... kto ci się z tych ludzi zda najwięcéj obiecującym? Jak radzić sobie z Lelią i panem Sylwanem, którego mi tu malują jako bardzo niebezpiecznego rewolucyonistę i libereła.
Oleś słuchał, słuchał i namyślał się tylko jakie ma zająć stanowisko, ażeby mu z niego najłatwiéj było potém wnijść na to, do którego dążyć musiał.
— Mamo dobrodziejko — odezwał się — ja przyznaję się — niechciałbym o losie Hanny stanowić bez udziału jéj woli i serca... Niech ona sobie wybierze... moja rzecz patrzeć i w czas uczynić uwagę...
— Bardzo słusznie, lecz nieznacznie pokierować można i masz obowiązek... O Lelii różnie też mówią.
— A! to są niedorzeczne plotki! gorąco zaprzeczył Oleś, mama ją zna od dzieciństwa.