Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Mam ci jedną dobrą radę do dania. Stara hrabina ci się wdzięczy — czemu ty tego na seryo nie bierzesz... To jak uszył dla ciebie...
Lubicz się skrzywił.
— Czyżem już nic innego nie wart!
— A cóż ty chcesz? Majątku nie masz... cały twój posag trochę sprytu i młodość... hrabina wcale nie źle wygląda jeszcze... majątek znaczny i kolligacye.
— A syn?
— Syn! głowa przewrócona... zużyty, wyczerpany... Kto wie czy długo pociągnie...
Lubicz nic nie odpowiedział.
— Chcesz, to ci pomogę?
— Ja myślę, że gdybym się ryzykował i bez pomocy bym może tego dokazał.
— Ale by ci ułatwić można i przyśpieszyć.
Przeszedł się Lubicz po pokoju z miną kwaśną.
— Sądziłem, szepnął, że mi do czego innego zechcecie podać rękę... umiałbym się odwdzięczyć...
Dołęga pogardliwą zrobił minę.
— Hej! słuchaj — przerwał — o tém nie marz nawet... to rzecz nie możliwa... na toby potrzeba cudu. Jakby Hanna miała iść za człowieka bez pozycyi i majątku, wybrałaby Sylwana.
Na to nieodpowiedział nic zagadnięty...
— Gdybyś chciał usłużyć ogólnéj sprawie — dodał śmiejąc się Dołęga, mógłbyś jeszcze inaczéj