Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szelma pijaczysko był ostatni, cośmy go na klucz zamykać musieli, gdy mu grać przypadło... ale téż był artysta osobliwy. Pil to pił... a grał... chyba już nie można lepiéj... nieraz łzami zlewałem rękopism... takiem się śmiał gdy genialnie począł Icka zapieczętowanego przedstawiać.
Herman słuchał, usiłując utrzymać poważną twarz i uważne oblicze. Szerszeń raz puszczony... paplał ani go było powstrzymać.
— Omyliliście się przypisując mi jakieś zwodzicielskie intencye, rzekł w końcu — ja tylko przez miłość dla sztuki uczcić chciałem jéj kapłankę.
— Kapłankę! powtórzył Szerszeń — ślicznie powiedziano — kapłankę... ona jest w istocie kapłanką sztuki... ale to dziecko... niewinności i delikatności pełne (Szerszeniowi wino plątało już wyrazy).
— Spodziewam się, że inną razą, gdybym przyszedł... mój panie Szerszeń, wy mnie za drzwi nie wyszlecie.
Stary sufler zamilkł nagle; wino mu zgorzkło, uczuł podstęp — odstawił lampkę wstał od stołu i przybrał postać tak poważną, jak gdy grywał monarchów na warszawskiéj scenie.
— Panie grafie, rzekł — święte jest uczucie obowiązku... przepraszam, — ale sumienie by mi nie dozwalało pobłażać... nigdy! Raczéj — śmierć, raczéj męczarnie, niż honor postradać.
Herman się zaczął śmiać i uścisnął go...