Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/105

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    Nektarem on się wydał staremu Szerszeniowi, łzy wdzięczności wycisnął mu z oczów, dawno, dawno nikt go tak po pańsku nie częstował — czuł się przejętym.
    — Pan graf, rzekł — umiesz prawdziwie oszacować i świątynię i sługi Melpomeny, mości dobrodzieju... bo to dla ludzkości instytucya wielka... castigat, mości dobrodzieju — mores. Za zdrowie protektora sztuki dramatycznéj i artystów...
    Ledwie wypił już mu Herman nalał drugi.
    — E! panie artysto, odezwał się — dla czegożeś to tak był dla mnie srogim a nielitościwym, gdym w myśli niósł hołd uczuć i kwiatów pięknéj Violi?
    Szerszeń się zmieszał niespodziewaném tém wspomnieniem, aż mu głowa wrosła w ramiona...
    — Mości dobrodzieju panie grafie! odezwał się skonfundowany. To trzeba znać skład okoliczności, jak mówi mistrz — wedle stawu grobla... Są obowiązki, które człek spełnia, choćby gardłem nałożyć przyszło... Jest to dziewica powierzona pieczy naszéj, niby to mojéj i pani Pawłowéj — osoba wielkiego talentu... która cienia korrupcyi się lęka...
    — Ależ ja nie miałem żadnych złych zamiarów! i nie mam ich, a tyle ona we mnie wzbudziła sympatyi...
    — I godną jéj jest! przerwał z zapałem Szerszeń... dziewica udarowana nader szczęśliwie, będzie to kiedyś ozdoba sceny stołecznéj — panie grafie, osoba uczuć delikatnych... chociaż ojciec, bo ojca znałem,