Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
II.

— No, cożeś ty się tam tak zadumał? szepnął Sylwan, wyczekawszy aby się brat odezwał sam; czego tak wzdychasz i oczy słupem ci stoją? Wczorajsza zabawa co cię miała rozweselić, widzę jeszcze uczyniła cię kwaśniejszym. Zrzućże ten ciężar z serca, mów... przedemną możesz się przecie spowiadać otwarcie...
— Mój Sylwku... a co to pomoże? pieszczotliwie począł leżący na łóżku. — Życie ze wszystkiemi swemi tłómokami ciąży mi... kręcę się, rzucam i nie mogę trafić na drogę, którąbym mógł iść spokojnie daléj — a widzieć, że zajdę do jakiegoś celu. Widzisz jestem z tobą szczery, bo za nic w świecie przed nikimbym nie przyznał się do tego, co ci powiadam.
— Mówże, no mów, spokojnie odparł Sylwan... słucham... spowiedź ta ulży tobie.
— Ze świata i z siebie jestem nie kontent, ciągnął daléj Herman. Prawdę powiedziawszy, nie wiem sam czego chcę... gdzie idę i — co potém?... co potém? na co to wszystko, kiedy się każda moja wy-