Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

prawa argonaucka kończy tak, jak wczorajsza wieczerza?...
Podpoiłem i nakarmiłem najukochańszych przyjaciół moich, aby się dowiedzieć od nich, gdy się zaczęli wywnętrzać, że ostatecznie są nie wiele warci.. Tak oni mi zbrzydli teraz jak to wino, które piłem z niemi... Więc wszędzie spotykam rozczarowanie... i tak ci ma być in saecula saeculorum?
Sylwan jeszcze nic nie odpowiedział, zapalił cygaro i słuchał z powagą nauczycielską a politowaniem pewném...
— Mówże, no mów, mruczał ciągle. — Co daléj?
— A jeszcze w dodatku — rzekł nagle Herman, — głupiom się zakochał...
— Myślisz, żeś się zakochał? spytał Sylwan.
Brat spojrzał nań dziwnie.
— Szalenie, szkaradnie... do waryacyi! zawołał — zakochałem się!
— Który to raz? zimno znowu rzekł Sylwan... I znowu popatrzali na siebie, Herman się uśmiechnął.
— Tamte były — młodzieńcze płomyki... a to jest ogień piekielny! dodał z zapałem — zachwycająca istota!...
— Któż to taki? mówił Sylwan — boć nie prezesówna Iza?
— A! pfe! prezesówna! Krochmalna ta lalka; dzieło rąk guwernantki, która ją stworzyła na obraz i podobieństwo swoje... Jakże ty możesz mnie o coś takiego posądzać?