Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/301

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Krusiu! — rzekł — jak ty mnie kochasz: gadajmy otwarcie. Nastraszyłeś mnie tą ciepłą wodą, bo ciepłéj znosić nie mogę, aż mi się zrobiło markotno.
— Pocóż darmo gębę studzić, kiedy asindzieja nie przekonam?
— Dlatego gadaj: to nic nie szkodzi.
— Powiedziałem com miał, asindziéj słuchać nie chcesz; cóż tu więcéj chcieć?
— Roztłómacz się.
— Krótko i węzłowato: asan stary i chory, ona młoda i filutka, coto będzie za małżeństwo? Gdzieżeś jegomość na te czasy swój rozum schował, żeby tego nie widzieć?
— Nie; bo to widzisz — odparł Łowczy — takie generalia: stary, młoda, nic nie dowodzą: loci communes. Przecie się starzy żenią... est modus in rebus.
— A no, no! modus, będzie waszeci modus! — zawołał, śmiejąc się Kruk.
— Ależ po zaręczynach przecie! — dorzucił Łowczy rozgniewany.
— No, to co? mało ludzi sobie pierścienie odsyła? Mało ich odchodzi od ołtarza? a nie lepiéj to niż skutemu chodzić całe życie. Asindziéj żyłeś górą lat sześćdziesiąt.