Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/300

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To głupstwo — odezwał się Kruk — to się tak jegomości zdaje: będzie gorzéj jak z nią żyć nie potrafisz, a tu mus...
— Czemu nie potrafię... powróciwszy z Karlsbadu.
— A co to mi jegomość prawisz o tym swoim Karlsbadzie — ofuknął Kruk — nibym to nie widział tych, co ztamtąd, opiwszy się ciepłéj wody, wracali żółci jak cytryny.
— Co! ciepłéj? jak: ciepłéj wody? cóżto oni tam na womity dają? — spytał przestraszony Łowczy — ja tam będę przecie nie wodę, ale węgierskie wino pił, a w wodzie się kąpał. Niedoczekanie ich, żeby mnie niemcy mieli namówić na swoją wasserzupkę.
— A toż tam nie po co jadą!
— Asan nic nie wiész — rzekł Łowczy — tam powietrze leczy i wanny i dobre wino węgierskie, boto niedaleko jest, mospanie, od Węgier.
— Zobaczysz asindziéj, czy tam wina aby powąchać dadzą!
— Albo ja ich będę słuchał! — rzekł Łowczy. — Posuwaj asindziéj.
Znowu nastąpiło chwilowe milczenie, ale Łowczego widocznie korciło.