Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

juczyć i do podróży gotować. Janusz trzymając się dosłownie rozkazu ojcowskiego, który szanować był nawykł, chciał przed północą wyruszyć i po księżycu dalszą odbywać drogę.
Lecz przybywszy pod kamienicę, znalazł tu niespokojnego Jóźka, który już cale przybrany i gotów ruszyć, niecierpliwił się chodząc po ganku.
Ledwie zobaczywszy wojewodzica poskoczył ku niemu, załamując ręce...
— Dobrze to u nas w Polsce — zawołał — gdzie nikt dnia i nocy nie pyta, gdy mu jechać trzeba, a niema praktyki, by kogo zbójcy napadli, chyba w dzikich polach, kędy się Tatarowie włóczą, lub u Tatrów, gdzie węgierskie opryszki zabiegają; a no tu nikt się na noc nie puści... ani koni nam dadzą.
— Czemu? — zapytał Janusz.
— Bo tu zbójcy po drogach powszedni chleb, i wszelakiego rodzaju rycerze na swą rękę, z którymi się spotkać nie zdrowo — mówił Józiak — trzeba będzie do dnia czekać.
Jeszcze rozmawiali, gdy Tilius nadszedł, niosąc swój węzełek w ręku. I ten był zdania, że noc do spania, nie do podróży jest przeznaczoną... i że do dnia białego lepiej się puścić było, niż po księżycu, gdy tylko upiory i widma jeździć zwykły. Nie w smak to poszło Januszowi, zwłaszcza, że z Tiliusem na karku,