Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Z pierścieniem waszym nie rozstanę się nigdy, nigdy — rzekła — wyście go długo nosili, zżył się on z wami, mówić mi o was będzie. Słyszałam, że kamienie bledną, kraśnieją i mówią o tych, z którymi żyły. Opal gaśnie, gdy pan jego umiera. Ja codzień na krwawy kamyk patrzeć będę; on mi powie barwą swoją, co się tam dzieje z wami. Nieprawdaż, hrabio Janie? nieprawda?
Uśmiechała się na pół smutnie, pół radośnie.
— Nie zmieni się on, tak jak ja się nie zmienię — odezwał się Janusz powoli — wierzcie mi...
— Ja wam wierzę, ale mamże wierzyć światu, co was otoczy, ludziom, losom? Najtwardszy człowiek pod nimi się ugina! A ja nic nie chcę więcej, tylko tej pewności, że wy po swój pierścień powrócicie.
— Z waszym pierścieniem — mówił Janusz i korzystając z tego, że ciocia Lena znowu zatopioną była w zbieraniu ziółek, chwycił rękę jej do ust niosąc. Fryda zarumieniła się, pobladła, zachwiała i Janusz musiał ją pochwycić, aby nie padła zemdlona. Dziecię tak było wątłe, uczucie mogło je na chwilę uczynić silnem — i mogło ubić jak piorunem. Oczy okryły się mgłą. Ciocia Lena rzuciwszy kwiatki nadbiegła co prędzej