Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/331

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

odsunął się nieco od łoża. Siadł doktór i długo, cicho pytał chorego, a za ręce go brał i w oczy mu patrzał. Zaledwie się to skończyło, gdy dano znać, iż ksiądz przychodzi. Podstarości wprawdzie na własny domysł lekarza sprowadził, lecz nieposłusznym być nie mógł i księdza też prosił.
Z wychodzącym doktorem wysunął się do drugiej izby pan pisarz i zatrzymał go ciągnąc do okna.
— Jestem rodzonym bratem chorego, — rzekł, przedstawiając mu się — mamy wiele spraw niedokończonych; powiedzcie mi szczerze co o nim trzymacie? Trwożę się.
Pomilczał trochę doktór.
— I ja niedobrze wróżę — odpowiedział. Natura to taka, co długi czas wytrzymuje czegoby inna nie zniosła, ale ją potem jeden cios obala. Słabi jęcząc żyją i ciągną, silni padają jak dęby.
Ruszył ramionami doktor.
— Przecież mylić się mogę a pragnę, bym się omylił. Stan ten trwać długo nie może: albo się rychło przesili, albo... nie dokończył.
Pisarzowi łza pociekła. Cała dawna miłość dla brata wróciła. Odwiódłszy doktora do drzwi, siadł na stołku między dworem i czekał by się ksiądz oddalił.