Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kaplica, w której począwszy od katolików, ewangelicy, nowochrzczeńcy, bracia czescy i aryanie gościli. Poza gmachem ciągnęły się wirydarze, pięknie zarysowane, ale zarosłe i zdziczałe...
Tuż obok pałacu stajnie i budowy dla dworu licznego z drzewa były na prędce poklecone, niepokaźne i obrukane.
Wszedłszy wewnątrz, ten sam nieład uderzał. Sale były od marmuru kosztownego jedne, zawieszone przednimi obrazami, a obok podkończone ledwie izby z prostą podłogą z tarcic, w których oprócz stołów i ław z sosnowego drzewa nic nie było. Jak u wojewody na wszystko godziny ściśle oznaczono, tak tu ledwie nie codzień żyło się inaczej. Wieczerza czasem przychodziła po północy, a obiad wieczorem... Spieszyli się wszyscy a na nic czasu nie było. Sług mnóstwo a usługi pasz. Nikt nie wiedział co miał robić, dworscy czasem do formalnych bitw przeciwko sobie występowali, że ich wodą oblewać musiano, aby poskromić. Pisarz wiecznie zajęty na nic czasu nie miał; gdy mu to dojadło, zaprzęgać kazał do kolebki lub na konia siadał i z domu się wynosił.
Pomiędzy ludźmi dosyć takich było, co tu po kilka razy służbę porzuciwszy wracali, jeden tylko Borzykowski, marszałek dworu, do