Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

do niemal każdej należał, ale w końcu, lub dla rzeczy lub dla człowieka, rzucał każdą z nich. Nie było bezprzykładnem, że odrzuciwszy którą, wracał do niej; a co dziwniej, mimo tych wyboczeń, nie chciał nigdy przyznać żeby z kościołem stanowczo zerwał — i widywano go, podług starego obyczaju w katolickich kościołach płaczącego, gdy pieśni dawne nucone słyszał. Był to, jak się naówczas wyrażono, człowiek osobliwego nabożeństwa, a najbiedniejszy z ludzi, bo nigdzie i nigdy spokoju sobie nie znajdował.
Już zdala patrząc na Zalesie widać było, że tam nie zwyczajny szlachcic ani pan gospodarował. Dwór od miasteczka dzieliła tylko ulica, przed laty kilkudziesięciu wysadzona drzewami, które się pięknie rozrosły. Stały tam dawniej figury murowane, ale je potem nowatorowie pod pozorem bałwochwalstwa pozdejmowali i tak próżne słupy zostały. Podwórzec szeroko był zakreślony, a w pośrodku jego miała być fontanna; ale tylko kamienia na nią nazwożono i trawa na nim rosła i krzaki a bryły się pokruszyły, poczerniały od słoty i słońca. Dalej wznosiły się mury, które do koła podwórzec obejmować miały, z prawej strony dokończone i wspaniałe, z lewej ledwie odrosłe od ziemi, w pośrodku nietynkowane i słomą okryte. W prawo też była