Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

do wojewody, spodziewając się stąd wyrwać więźnia. Pożegnał go więc słowy łagodnemi.
Wojewoda czekał nań wyszedłszy z sali we drzwiach sieni, niespokojny.
— Coś uczynił, panie wojewodo, — począł niedochodząc do niego staruszek. — Sądzę że omyłką się stało zamknięcie syna waszego w tej jamie smrodliwej.
— Więzienie jest jedno, innego nie mam, a com uczynił, to się stało — porywczo odparł wojewoda. — Chcieliżeście bym zuchwałemu wygodne słał łoże! Niech cierpi!
Ksiądz spojrzał, wojewoda łzy miał na oczach, ale gniewem trzęsły mu się wargi.
— Czy obiecał poprawę? czy się kaja? — zawołał.
— Nic nie wiem — cicho odezwał się starzec, — nie miałem siły mówić z nim o tem, tak przerażony byłem tym lochem.
— Zmieńcie mu więzienie! — dodał błagając.
— Nigdy wyroku nie zmieniam — odezwał się wojewoda twardo.
Kapłan zdjął czarną czapeczkę przed nim i nie mówiąc słowa powlókł się na plebanią. Sam jeden, zostawiony sobie, wojewoda rozmyślał co uczyni z żoną, i jak jej wyrok swój oznajmi.
Ona czekała nań. Wahał się jeszcze, czy