Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jakże to płonne ludzkie nadzieje! Myśmy z radością dnia powrotu twego czekali; serce matki poiło się nadzieją, a tyś je żółcią napoił. Cóż ci była winna ta święta, biedna, tylu już cierpieniami wypróbowana niewiasta, żeś jej taką boleść zadał? Moje dziecię — pomnij na matkę.
— Ależ ja ją kocham nad życie — przerwał Janusz — przecież ona odemnie ofiary sumienia wymagać nie może.
Wstał Janusz rozgorączkowany.
— Mój ojcze, — rzekł — ja nie chcę być nawróconym, i proszę was, przestańcie o tem. Szanuję władzę rodzica i będę jej posłuszny, ale żelazna jego dłoń mnie nie złamie. Jeśli chce, bym zgnił w więzieniu, niech się dzieje wola jego.
Staruszek pomieszany był wyraźnie.
— Nic ci nie powiem więcej — rzekł, — ale przeczytaj ewangelię i przypomnij stary zakon o poszanowaniu rodziców. Matki zdrowie i życie może w rękach twoich!
— Cóż trzeba, bym uczynił? abym skłamał? bym się zaparł prawdy? odwołał to com wyznał? Ojcze, ja tego uczynić nie mogę.
Nie miał już co począć więcej staruszek, powietrze więzienne go dusiło, a dziwny upór Janusza zdumiewał; chciał co prędzej powrócić