Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść składana.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

który rozszérza dla nas granice bytu i zaludnia świat tylą jestestwy, który na każdym kroku ukazuje nam nowe łaski Twórcy i powaby życia, który często, bez usiłowania z naszéj strony, bez myśli prawie, zniewala nas do najczulszéj wdzięczności ku Niebu, a przez to tak słodko, łatwo, błogo nakłania do wiary, nadziei i miłości: pomyślcie, co to jest utracić nagle rozmiar przestrzeni i czasu, liczyć chwile boleści godzinami, godziny dniami, zrywać się o północy, i nic nie słysząc dokoła, sądzić się opuszczonym, zamkniętym w szpitalu, słyszeć codzień z oburzeniem słodziutkie zapewnienia lekarzy, i ztémwszystkiém pragnąć słyszeć je jak najczęściéj, walczyć ciągle między nadzieją a rospaczą, uważać się ciężarem dla otaczających, znienawidzonym, zdradzonym — od Antosi, i dla braku oczu, płakać tylko sercem — krwawemi łzami!
Stryj mój, o ile był nad wiek swój prędkim, z żywego srébra ulanym, o tyle z drugiéj strony znowu umiał dochować w siedmdziesięciu latach serce, w prawdziwém znaczeniu wyrazu, dziecinne, braterskie, najczulsze. Jeden tylko instynkt przywiązanéj kobiéty byłby zdolnym stwarzać podobne sposoby do osłodzenia cierpień i ślepoty, jakie wy-