Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść składana.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Błazeństwo! Odkryło się, że kule rzucał on tylko dla ceremonii do pistoletów, nabijał zaś je zlekka zwilżonym prochem, którym każdą jaskółkę (rozumié się nie na daleką metę) ogłuszyć można, tak, że upadnie, ale też po niejakim czasie i poleci sobie z Bogiem. Frant zamorski, temi swojemi kulami długo durzył on i mroczył starych i szczwanych myśliwych: jak bo też i im, proszę uniżenie, nie mieć tego rozumu, że ugodzona kulą taka drobna ptaszyna, na miazgęby się rozbiła. Ale uważam z twojéj miny, mój mosanie, że nie pojmujesz dokładnie, co to jest strzelać prochem zwilżonym? — Uważ więc dobrze. Biorę naprzykład ten pistolet i nabijam prochem, jak zwyczajnie. Że prochu wsypałem tą razą za mało, to dla tego tylko, że to się robi dla próby. Potém przybijani proch, jak zwyczajnie, kłakiem, ale, jak widzisz, przybijam mocno, żeby przy wystrzale dwa prochy przypadkiem z sobą się nie połączyły. Powiedziałem ci, dwa prochy, ale drugi preparuje się już na ten raz inaczéj. Ot patrz, biorę sobie szczyptę prochu, skrapiam go wodą, wsypuję, mój mosanie, do rurki, i, jak widzisz, zleciutka już przybijam drugim kłakiem. A teraz,